Kompleks RIESE (Olbrzym)

    Kompleks Jugowice Górne, na ziemi i pod ziemią.

    System Jugowice Górne posiada dość mocno rozbudowaną część naziemną. Składają się na nią żelbetowe baraki, ujęcia wody oraz sieć dróg i torowisk. Poznawanie tej części rozpoczniemy od dworca kolejowego na trasie Świdnica-Jedlina Zdrój. Od stacji biegło zelektryfikowane połączenie do Walimia, które zaopatrywało w materiały kompleks Rzeczka. Sama stacja była też punktem przeładunkowym dla materiałów używanych na budowie w górach. Po wojnie znajdowało się na niej dużo sprzętu (kabli, osprzętu elektrycznego i różnego sprzętu technicznego). Zaopatrywanie systemu Jugowice odbywało się z bo¬cznicy kolejowej na stacji w Olszyńcu. Stąd też zakosami poprowadzono kolejkę wąskotorową do kompleksów Włodarz i Jugowice. W samych Jugowicach (około 200 m za wiaduktem kolejowym; wybudowano basen, prawdopodobnie na potrzeby przebywającej na terenie kompleksu załogi. Uregulowano też płynący przez wieś strumień Jaworzynka, którego brzegi tu i ówdzie wzmocniono betonowym murem. Wzdłuż drogi na terenie całej wsi stoją żelbetowe baraki obsługi technicznej. Baraki, to raczej za dużo powiedziane. Są to żałosne ruiny baraków zdewastowanych przez miejscową ludność. Według relacji świadka były to piętrowe konstrukcje z żelbetu, mające wymiary 46,5 x 16 m oraz 42 x 12 m. Posiadały centralne ogrzewanie, sieć wodociągową i kanalizacyjną oraz elektryczność. Część pomie¬szczeń wykończono płytkami ceramicznymi. Niestety, na przełomie lat 40. i 50. w skutek odzysku z nich pustaków, częściowo je rozebrano, a następnie podcięto filary trzymające stropy. W efekcie, baraki stały się ruiną. W górnej części wsi, po prawej stronie drogi, zlokalizowano stację końcową kolejki wąskotorowej. Przy bocznicy ulokowano skład materiałów budowlanych. Jeszcze dziś można tam znaleźć worki skamienia¬łego cementu oraz duże ilości metalowego osprzętu używanego na budowie. Stoi tam także fundament po dużym baraku magazynowym. Na zboczu góry, powyżej bocznicy, znajdował się obóz dla robotników przymusowych oraz jeńców wojennych. Dziś po barakach pozostały jedynie betonowe platformy i fundamenty. Według ustaleń obóz nosił nazwę Hausdorf i nie miał nic wspólnego z KL Gross Rosen. Z ważniejszych budowli, zlokalizowanych przed wlotami sztolni, wymienić należy fundament po kompresorze, jaki stoi poniżej wlotu sztolni nr 2, fundament po takim samym urządzeniu, stojący na wybraniu przed zawalonym wlotem sztolni nr 4 oraz fundament po baraku, który stał obok wlotu sztolni nr 6. Poza tym, na wybraniu przed sztolnią nr 4 znajduje się ceglany fundament nieznanego przeznaczenia. Mówi się, że stał tam piec (?!), że była piekarnia? Na dzień dzisiejszy nie wiemy jednak nip więcej o funkcji tej budowli. Przed wlotami sztolni nr 1 i 2 jest duża hałda kamienia z podziemi. Podobne hałdy, lecz nieco mniejsze, znajdują się przed wlotami sztolni nr 6 i 7. W związku ze zwiększonym ruchem samochodowym, drogę biegnącą przez wieś poszerzono i utwardzono. W dwóch miejscach skarpy wzmocniono betonowymi murami oporowymi oraz odwodniono siecią sączków i studzienek. Na wschodnim zboczu góry Jedlińska Kopa, w dolinie potoku bez nazwy, wybudowano żelbetowy zbiornik na wodę oraz małą przepompownię. Zbiornik jest dwukomorowy i ma 350 m pojemności. Miał on być częściowo zasilany wodą z potoku, częściowo zaś wodą spływającą do niego z okolicznych betonowych studzienek, którymi zdrenowano zbocza Włodarza i Jedlińskiej Kopy.

    Pomimo łatwego dostępu do wlotów sztolni, podziemny system Jugowice nie cieszył się zbytnim zainteresowaniem badaczy. Co więcej, do 1992 roku udało się przeprowadzić penetrację tylko jednej sztolni (nr 6) i to jedynie częściom. Pozostałe wloty sztolni w ilości sześciu pozostawały niedostępne. Dopiero badania prowadzone przez SGP KRET pozwoliły ostatecznie ustalić ilość wejść i doprowadziły do spenetrowania większości z nich. Podziemia Jugowic wydrążono na południowo zachodnim zboczu wzgórza o wysokości 626 m n.p.m. w masywie Działu Jawornickiego. System można podzielić na dwie części. Do pierwszej zaliczymy sztolnie nr 1-5, do drugiej zaś sztolnie nr 6-7. Wloty sztolni nr 1-5 leżą na wysokości 486-495 m n.p.m., natomiast wloty sztolni nr 6-7 na wy¬sokości 492-495 m n.p.m. Wlot sztolni nr 1 znajduje się nad hałdą na niewielkiej platformie. Sama sztolnia ma zaledwie 10 m długości, szerokość 3 m, wysokość 3 m i kończy się przodkiem. Wlot sztolni nr 2 leży około 9 m poniżej sztolni nr 1. Spenetrowano ją 31 października 1992 roku, po przekopaniu obwału przy wejściu. Sama sztolnia ma 109 m długości, szerokość 3 m i wysokość 2,2-3,2 m. W końcowym odcinku wznosi się na tyle, że prawdopodobnie osiąga poziom sztolni nr 1 i 3. Razem z odejściem do sztolni nr 4 tworzy system wyrobisk chodnikowych o łącznej długości około 230 m. Wyrobiska są w stanie surowym, częściowo wzmocnione drewnianą obudową. W kilku tunelach stoi woda - około 30 cm. Jest jej szczególnie dużo w rejonie zawału na odejściu wyrobisk do sztolni nr 4. Co do istnienia sztolni nr 4 zachodziły poważne wątpliwości, ale ślady 00 wierceniach otworów strzałowych z dwóch stron ostatecznie potwierdziły, że sztolnia nr 4 istnieje, a jej spenetrowanie stało się możliwe po przekopaniu zawału na jej wlocie na wybraniu w rejonie tzw. piekarni. Nieubłaganie nasuwają się pytania: dlaczego wlot sztolni nr 4, w przeciwieństwie do pozostałych, był zawsze niedostępny? Co takiego kryje odcinek sztolni odcięty z dwóch stron zawałami, w którym szczególnie interesujące jest to, że rozpoznana w zawale szerokość sztolni nr 4 wynosi 4-5 m? Fakt ten oznacza, że sztolnia jest szersza od największych tuneli znanych nam obecnie. W sztolni występują pomalowane farbą fosforową słupy, stojące na wlocie do tunelu, niespotykane nigdzie indziej. Słupy pomalowane w biało-czerwone pasy mogą sugerować, że do wnętrza tunelu wjeżdżały nawet samochody ciężarowe. Jeżeli prawdą okaże się wersja, że sztolnia ta przechodzi przez całą górę, to jej wylot znajduje się w okolicach dworca PKP w Walimiu, co wydaje się bardzo prawdopodobne, żeby nie powiedzieć oczywiste. Sztolnia nr 3 leży na tej samej wysokości co sztolnia nr 1 i podobnie jak ona ma zaledwie 15 m długości. Jej szerokość to 3 m, a wysokość 2,5-3 m. Około 100 m dalej znajduje się miejsce, gdzie rozpoczęto drążenie sztolni nr 5. W zboczu wykuto zaledwie niewielką niszę o głębokości około 3 m w kierunku wyrobisk 1-4, stąd też możemy przypuszczać, że sztolnie te miały stanowić zwartą całość. Bardziej na południowy-wschód położone są dwie ostatnie sztolnie systemu Jugowice o numerach 6 i 7. Leżą one na wysokościach: nr 6 - 492 m n.p.m., nr 7 - 495 m n.p.m. Sztolnia nr 6 jest poznana na odcinku około 30 m. Zaraz przy wlocie korytarz przegrodzony jest betonową ścianą grubości 0,5 m, w której zamontowano stalowe drzwi. Są one uchylone, jednak zaraz za nimi korytarz jest zawalony na odcinku około 5 m. Tuż za zawałem znajdują się drugie stalowe drzwi, uchylone tak samo jak i pierwsze. Jednak za nimi drogę zamyka nam już woda o głębokości około 1,2 m, która dochodzi aż do zawału przegradzającego tunel od czasów wojny. Zawał ten utworzył na łące, leżącej nad tunelem, duże zapadlisko o średnicy około 5-6 m i głębokości około 4 m. Z miejsca tego podejmowane były próby dostania się do tunelu poprzez wykonanie szybu. Około 120 m dalej położone jest wejście do ostatniej sztolni w systemie Jugowice. Udało się je spenetrować w 1993 roku, po uprzednim rozkopaniu przez koparkę około dziesięciometrowego, zawalonego odcinka początkowego tunelu. Przy rozkopywaniu zawału natrafiono na skamieniały worek cementu i oś z kołami od wagonika kolejki wąskotorowej. Sztolnia ma obecnie długość 24,5 m. W środkowym odcinku sztolnia posiada łukowy, betonowy strop o grubości 10 cm. Wspiera się on na bocznych ścianach tunelu i dzieli wyrobisko na dwie prawie równe części. Pod stropem wzniesiono dwie ceglane ścianki, które nie dotykają stropu. Końcowy odcinek o długości 8,7 m nieco się poszerza osiągając 2,7 m wysokości i 3,2 m szerokości. Odcinki sztolni przed i za betonowym stropem są obudowane drewnem. Co ciekawe, cała sztolnia pokryta jest warstwą czarnej substancji podobnej do sadzy. Dotychczas nie udało się ustalić czym dokładnie jest owa substancja. Na przodku odkryto starą gaśnicę, jednak miejscowa ludność nie przypomina sobie, aby w sztolni był pożar, na co zdaje się z kolei wskazywać wspomniana warstwa „sadzy". Ogólna długość poznanych wyrobisk w systemie Jugowice wynosi około 460 m, powierzchnia około 1 360 m2, natomiast ich kubatura sięga 4 200 m3. Stan wyrobisk pod względem górniczym jest ogólnie dobry, choć w kilku miejscach są niebezpieczne obwały ze stropu. Jeżeli chodzi o wartości poznawcze, to podziemia te nie zawierają żadnych rewelacji i w zasadzie niczym od innych się nie różnią. Jedynie wyrobiska między sztolniami 2-4 nadają się do zwiedzania, choć przeszkodą będzie tu dosyć trudne do pokonania wejście. Trudne z po¬wodu ciągle obsypującej się ze zbocza ziemi, zawalającej przekop wykonany przez SGP KRET w 1992 roku.

    Badania kompleksu Jugowice.

    Kiedy w 1992 roku rozpoczynaliśmy badanie Jugowic Górnych, nie przypuszczaliśmy, że czeka nas tak ciężka próba. Próba, przede wszystkim wytrwałości i cierpliwości, w ciągnących się miesiącami „wykopkach". 24 października 1992 roku, przez wykopy przy stropach tuneli, bardzo szybko udało się nam dostać do sztolni nr 1 i 3. Obie sztolnie kończą się zaraz przodkami (10 i 15 m). Nabraliśmy więc pewności, że podobnie szybko „skończymy" z Jugowicami. Co za błąd! 31 października 1992 roku, w czasie zaledwie dwóch godzin dokonaliśmy penetracji (przez przekop przy stropie) sztolni nr 2 oraz połączo¬nego z nią systemu wyrobisk chodnikowych. W jednym z chodników natrafiliśmy na zawał odcinający dostęp do sztolni nr 4. Spróbowaliśmy więc przekopu, jednak zaraz się wycofaliśmy. Niby nic się nie działo, ale zawał wygląda „paskudnie" i mieliśmy wrażenie, że coś się tu zaraz obsunie. Lepiej nie ryzykować. Sukces był i tak ogromny. Badania terenu wskazują kolejny cel. Jest nim sztolnia nr 7. Niedostępna od wojny. Zagadka. Ale tu łopaty nie wystarczą. W czerwcowy ranek 1993 roku, przed wlotem sztolni pojawia się koparka Fadroma, usuwająca (za jednym zamachem) 1,5 tony skalnego gruzu. Jednak, mimo takiej pojemności, na odsłonięcie wejścia potrzebuje aż dwóch dni. Dreszcz mnie przechodzi na myśl, ile czasu pochłonęłoby kopanie łopatami. Niejako „po drodze" odsłonięte zostają zagrzebane w zawale worki cementu, oś wagonika, splątane przewody elektryczne oraz lonty. Cóż jednak z tego! Sztolnia jest krótka i w żaden sposób nie spełnia nadziei, jakiej w niej pokładaliśmy. Jeszcze nie obeschło błoto na wykopie sztolni nr 7 (lipiec 1993 roku), a my już wbijaliśmy łopaty w zawał sztolni nr 6. Szczelina przy stropie i można wchodzić. Pół zagrzebane w zawale, pół zatopione w błocie i wodzie, częściowo otwarte pancerne drzwi - robią na nas duże wrażenie. Podobnie jak 1 zawał, który widać kilka metrów za nimi jednak nic z tego - tędy nie przejdziemy. Zostawiając na razie sztolnię nr 6, trafiamy na zbocza nad sztolniami Jest 31 października 1993 roku. Pada deszcz ze śniegiem, a ja przypięty szelkami i liną do grubego drzewa, kopię w zagłębieniu, które ma być ponoć szybem wentylacyjnym. I jest nim, o czym mogę się naocznie przekonać „dzięki" grubości drzewa. Szyb jest głęboki, ale bardzo wąski, czego osobiście doświadcza jeden z nas, kiedy blokuje się w nim na 16-tym metrze. Niestety, tędy również nie dostaniemy się do podziemi. Kwiecień 1994 roku zastaje nas przy monotonnym kopaniu zbocza w miejscu, gdzie ma mieć swój wlot sztolnia nr 4. Pod koniec miesiąca dół jest spory, a mimo to sztolni ani śladu. Czyżby pudło? Maj 1995 roku, to miesiąc powrotu na sztolnię nr 6. Tym razem „robimy" zapadlisko na łące. Musimy kopać szyb - zaczyna się piekło. Wiadro za wiadrem, wybieramy urobek. W gołych rękach na przemian: łopata, kilof i przecinak. Każdy zablokowany głaz trzeba rozkruszyć na miejscu i dopiero w kawałkach wynieść na hałdę. Wykop trzeba co chwilę wzmocnić belką obudowy. Co jakiś czas trzeba też przedłużać drabinę. Blokowisko skał jest coraz większe i ciaśniejsze. W końcu stajemy w miejscu. Czerwiec 1995 roku, to czas powrotu do sztolnię nr 4. Postanawiamy: albo my, albo ona. W końcu jest! Wśród licznych pęknięć, szczelin i prześwitów między rumowiskiem skał, znajdujemy najważniejszą - prowadzącą do tunelu. Nasza radość jest wielka, lecz cóż z tego, skoro tunel jest zawalony. Zawał jest potężny. Skupiamy na nim wszystkie nasze siły i możliwości, lecz po dwóch tygodniach odpuszczamy. Bez koparki, bez rozkopania przez nią wejścia, a później jego obudowania - nie mamy szans. Konieczne jest zabezpieczenie tyłów i zrobienie miejsca na wynoszony z zawału urobek. W tunelu jest tak ciasno, że nie da się tam nic zrobić. Podbudowani odkryciem sztolni nr 4, atakujemy teraz sztolnię nr 6. Ale już nie tak chaotycznie. Znowu czerwcowy ranek, znowu koparka staje przed zawalonym wlotem tunelu. Po 2-3 godzinach łyżka trafia na opór, ześlizguje się z niego i znowu trafia na opór. Atmosfera jest nerwowa. W poprzek tunelu z zawału wystaje betonowy, gruby mur oraz otwarte do połowy stalowe drzwi. Okazuje się że na wlocie do sztolni nr 6 zbudowano standartową śluzę gazową - dwie żelbetowe przegrody, dwie pary stalowych, gazoszczelnych drzwi - a strop tunelu między nimi zapadł się, grzebiąc wszystko pod warstwą gruzu. Koparka podjeżdża pod zapadlisko na łące i zaczyna pracę. Ostatecznie powstaje dół o głębokości około 2,5 metra. Dopiero z tego dołu zaczynamy kopanie nowego szybu. Pomiar wykonany teodolitem daje przerażający wynik: do tunelu pozostało nam około 10 metrów gruzowiska. Wraca stary scenariusz: łopata, kilof, przecinak, wiadro, lina, belka, drabina, bolące plecy i najważniejsze - „wspaniałe" letnie słońce. Na porośniętej trawą łące czujemy się bowiem jak na patelni. Żar z nieba, pot na plecach, odciski na rękach i coraz dłuższa drabina. Pod koniec sierpnia dojdzie do 8 m długości i... tak już zostanie. Brakło niewiele - około 2 metrów - lecz dziś, z perspektywy czasu, myślę, że dobrze się stało. Skała okazała się twardsza od nas, nie dosłownie, bowiem kopaliśmy w miękkim rumoszu, nie dostrzegając niebezpieczeństwa! Prace przer¬waliśmy we wrześniu, szyb wytrzymał do jesiennych deszczów. Potem, dzięki tonom nasiąkniętej wodą ziemi, rozwiały się nasze nadzieje na wejście do tunelu. Sztolnia nr 6 pozostała niepokonana! W czerwcu 1998 roku postanowiliśmy ostatecznie rozwiązać tajemnicę sztolni nr 4. Wiedzieliśmy, że aby się do niej dostać, konieczne jest rozkopanie zawalonego wlotu. A zatem ponownie pojawiła się koparka Fadroma i mozolnie, godzina po godzinie, odkrywała wielką tajemnicę. Po kilku dniach, w zboczu góry, pojawił się olbrzymi wykop. Wokół niego piętrzyły się dziesiątki metrów sześciennych skalnego gruzu - krajobraz iście księżycowy. 17 lipca 1998 roku, około południa, na miejscu naszych prac pojawił się funkcjonariusz Straży Leśnej i z bronią w dłoni (po co?) wstrzymał nasze prace. Całe szczęście, że wcześniej zdążyliśmy „rzucić okiem do środka tunelu. Trochę krzyku, trochę nerwówki i... tak zostaliśmy przestępcami. Uznano nas za szkodliwy element, przedstawiono nam wiele bardzo poważnych zarzutów oraz grożono poważnymi konse¬kwencjami finansowo-prawnymi. Na szczęście przełożeni dzielnych Strażników Leśnych zachowali więcej zdrowego rozsądku. Niemniej, zostaliśmy zmuszeni do zasypania tego, co wykopaliśmy. Prawdopodobnie nigdy więcej nie uda się wyjaśnić jednej z największych tajemnic Gór Sowich - na zasypanym przez nas wykopie posadzono młody las. A chyba nie ma w Polsce szaleńca, który walczyłby z Lasami Państwowymi o to, aby pozwolono mu rozkopać uprawę leśną. Podsumowując nasze podchody do wielkiej tajemnicy, chciałbym wspomnieć, że od pewnego czasu krąży w świecie poszukiwaczy histo¬ria, jakoby „Aniszewski i Spółka" odkryli w Jugowicach coś, co do dziś nie ma prawa ujrzeć światła dziennego, co tłumaczyłoby interwencję władz, szybkie zasypanie wykopu nr 4 i powiązanego z nim wykopu przy sztolni nr 6 oraz nagłe zaprzestanie „kręcenia się" po górach w/w osobników. No cóż, może to prawda, a może nie...

    NASTĘPNA STRONA (DALEJ)