Urban explorations

Urban exploration: 1

"Spreepark" Berlin czyli opuszczony lunapark i klowny zombie.

Kontynuując pomysł zwiedzania klimatycznych, opuszczonych miejsc, natknąłem się gdzieś w internecie na opis opuszczonego lunaparku we wschodnim Berlinie. „Spreepark”, bo o nim mowa, od 2002 r. pozostaje nieczynny. Nie jest to atrakcja turystyczna, jest to zamknięty prywatny teren, będący jednak od czasu do czasu celem wycieczek fanów eksploracji opuszczonych miejsc. Poniżej znajdziecie krótki opis tej atrakcji, małą fotorelację i praktyczne porady, jeżeli chcielibyście się tam dostać.
Uwaga: jest to prywatny, zamknięty teren, na który nie ma wstępu (poza możliwością zwiedzania części parku od czasu do czasu z przewodnikiem w niedziele – za opłatą). Wejście następuje tam na własną odpowiedzialność, ze świadomością możliwych konsekwencji i niebezpieczeństw.
Krótko o parku...
Park otworzono w 1969 r., po wschodniej stronie Muru Berlińskiego, więc na terenie byłego NRD. Rocznie odwiedzało go nawet do 1,5 mln osób. W latach 90-tych zaczął przynosić straty, co ostatecznie doprowadziło do zamknięcia go w 2002 r. Od tego czasu niszczeje opustoszały. Podobno wystawiono go obecnie na sprzedaż za ok. 1,62 mln euro. Ciekawa jest historia związana z ostatnim właścicielem parku. Po popadnięciu w długi uciekł on do Peru, gdzie uwikłał się w handel narkotykami na wielką skalę. Norbert Witte został ostatecznie aresztowany, gdy próbował przemycić z Peru do Niemiec kokainę wartą 21 mln euro. Narkotyki były ukryte w latającym dywanie, będącym wcześniej atrakcją w rzeczonym lunaparku. Park tak naprawdę nie jest opustoszały, ponieważ jest strzeżony przez ochroniarzy, są tam też psy. Jest ogrodzony i oficjalnie zamknięty. Można go zwiedzać legalnie, gdyż czasem w niedzielę są przechadzki z przewodnikiem, nawet wtedy jednak nie można go obejrzeć w całości, ponieważ niektóre miejsca nie są bezpieczne.
Jak się dostać i jak zwiedzać.
Ponieważ nie interesowało nas zwiedzanie oficjalnie, postanowiliśmy nieco pobuszować na własny rachunek. Opanowaliśmy nieco topografię, dlatego mogę teraz trochę doradzić, jeżeli chcesz również tam dotrzeć. Do Berlina dotrzeć można łatwo, my jechaliśmy Polskim Busem z Krakowa. Do samego parku można dotrzeć na wiele sposobów i pomocą mogą posłużyć np. mapy Google. My jechaliśmy dwoma liniami metra: z dworca centralnego ZOB linią U2, przesiadając się następnie na linię U1 (np. na Wittenbergplatz), z której wysiedliśmy na stacji Schlesisches Tor. Stamtąd autobusem 265 dojechaliśmy prawie pod sam park (Neue Krugallee / Dammweg). Następnie ulicą Dammweg przez park dotarliśmy pod bramy lunaparku (z kierunku, który wskazałem na mapce poniżej niebieską strzałką). Po dojściu do bramy frontowej zaczęliśmy wypatrywać dogodnego miejsca do wejścia, lustrując stan ogrodzenia. Jednocześnie zauważyliśmy jednego z ochroniarzy, dlatego postanowiliśmy nie wchodzić od frontu, zwłaszcza ze względu na otwartą przestrzeń, na której bylibyśmy widoczni jak na dłoni. Na mapce zaznaczyłem strzałkami czerwonymi miejsca, w których wejście spowodowałoby szybkie wypatrzenie przez ochronę. Miejsca żółte są nieco mniej ryzykowne. Zielone strzałki oznaczają miejsca wg mnie najmniej ryzykowne. Ochronę można spotkać jednak w całym parku, dlatego trzeba się nastawić na możliwość szybkiej wpadki.
Jak zwiedzaliśmy.



Okrążyliśmy obiekt i weszliśmy od północy miejscem zaznaczonym żółtą strzałką, tuż przy torach biegnących mostkiem nad sadzawką do tunelu w sztucznym „wulkanie”. Wejść da się jedynie przez ogrodzenie, dziury są na bieżąco łatane. Był to dobry wybór. Mimo że wcześniej widzieliśmy przez siatkę kolejnego ochroniarza, zwiedzaliśmy północną część przez blisko godzinę. Raz tylko dostrzegliśmy innego ochroniarza, na wszelki wypadek ukryliśmy się w tunelu. Z tamtego rejonu wyrwała nas dopiero machająca postać ubrana na czarno. Myśleliśmy przez chwilę, że to ochrona, dopóki nie zobaczyliśmy aparatu fotograficznego. Okazało się, że spotkaliśmy grupkę Francuzów, z grupy Urbex67. Wymieniliśmy kilka fotek oraz informacje, gdzie można zwiedzać. Okazało się, że raz już ochrona ich wyprowadzała na zewnątrz i kazała usunąć zdjęcia z aparatu. Dlatego cenna porada: warto mieć dwie karty pamięci, jedną na zdjęcia, a jedną do „wykasowania” na oczach ochrony, aby nie tracić wartościowych fotografii. Chwilę zwiedzaliśmy wspólnie, aby ostatecznie się rozdzielić, ponownie przeszliśmy przez siatkę na zewnątrz, chcąc spróbować dostać się tym razem od wschodu, aby podejść możliwie blisko diabelskiego młyna. Po podejściu od wschodu stwierdziliśmy, że tutaj już mamy znacznie mniejsze szanse pozostać niezauważonymi. Przeszliśmy ponownie przez ogrodzenie, w pogotowiu miałem pustą kartę pamięci, gotową do wykasowania. Niestety obawy okazały się uzasadnione. Po kilku zaledwie minutach i wykonaniu kilku zdjęć, zauważyłem że zbliża się ochroniarz na rowerze. Musiał widzieć nas już z daleka, chociaż próbowaliśmy się skradać. Udając, że jeszcze go nie widzę szybko odwróciłem się do niego plecami i wykonałem szybką podmianę karty pamięci w aparacie Ochroniarz był bardzo uprzejmy, wyjaśnił nam, że znajdujemy się na prywatnym terenie, musimy skasować zdjęcia i opuścić teren lub zapłacić „karę” 50 euro. Sformatowałem na jego oczach pustą kartę pamięci (chociaż tak naprawdę nie zwracał uwagi co robię i pewnie gdybym nie miał zapasowej karty, mógłbym ponaciskać jakieś losowe przyciski). Zapytał jeszcze skąd jesteśmy, wyjaśniliśmy że z Polski, polecił nam wydostać się tą samą drogą, którą weszliśmy, czyli przez siatkę (a Francuzów to wyprowadził przez bramę, dyskryminacja! ) Ostateczne na tym się skończyło, nie było sensu nawet próbować wracać, gdyż i tak szybko by nas zauważono. Właściwie jedynie północną, bardziej zarośniętą część można łatwo zwiedzić, mniej ryzykując bycie zauważonym. Część południowa, chociaż ciekawa, wymaga już sporo szczęścia. Nam się nie udało podejść zbyt blisko diabelskiego młyna, myślę że mogę oszacować, że widzieliśmy ok. połowy parku, na miejscu będąc jakieś 2 godziny.

Kilka rad na koniec, dla osób które chciałyby się tam wybrać:

• idźcie tylko w grupie, nie polecam samemu
• jest ochrona, są psy (najczęściej na uwięzi), okolicę podobno czasem patroluje też policja więc rozglądajcie się
• patrzeć pod nogi i wszędzie dookoła
• dobrze mieć zapasową kartę pamięci albo inną sztuczkę w zanadrzu aby nie stracić fotografii
• z tego co mi wiadomo nie ma raczej ryzyka żadnych konsekwencji, jeżeli dajemy się wyprosić ochronie i nie robimy dymu (chociaż czasem ochroniarze straszą karą finansową)
• raczej trzeba się jednak liczyć z tym, że będzie się przyłapanym przez ochronę, chyba że ktoś wskoczy jedynie na chwilę za ogrodzenie
• no i oczywiście: WARTO TAM BYĆ!

Oto zdjęcia z wyprawy :-)








































Źródło: http://podroze-na-wlasna-reke.blog.pl/