Auto mojego życia...

To jest opowieść o przyjaźni człowieka i samochodu. Liczącego z górą 80 lat krakowskiego lekarza Zdzisława Wydry i jego fiata 126p, rocznik 1977.

- Kiedy po raz pierwszy pokazano w Polsce to auto, od razu wiedziałem, że chcę je mieć. Wydawało się takie zgrabne, poręczne. Aha, bez chwili wahania wybrałem też kolor nadwozia. Miało być czerwone... - wspomina dr Wydra. Jego przygoda z motoryzacją zaczęła się bardzo, bardzo dawno temu. Prawo jazdy zrobił w 1947 r. Pierwszym własnym samochodem był P70, produkowany w latach 1955-59 w NRD poprzednik Trabanta. Drewniany szkielet, nadwozie z duroplastu, dwucylindrowy, chłodzony wodą silnik dwusuwowy o pojemności 690 ccm i mocy 22 KM. Prędkość maksymalna - 90 km/godz. Niemalże prehistoria motoryzacji. Potem jeździł Syreną, Warszawą, Skodą Octavią (oczywiście w pierwszym wcieleniu tego modelu, produkowanym w latach 1959-71), Fiatem 125p, a także wozami zachodnimi - Fiatem 132, Oplami Ascona i Rekord. Po rozpoczęciu licencyjnej produkcji fiatów 126p w Bielsku-Białej i wprowadzeniu systemu przedpłat, będących wyznaczoną przez władze oficjalną drogą do zakupu tego auta, Zdzisław Wydra dokonał stosownej wpłaty i... nastawił się na długie czekanie. Już nie pamięta, kiedy został poinformowany, że numer jego przedpłaty został wylosowany, co oznaczało prawo do wcześniejszego odbioru pojazdu. - Wszyscy zazdrościli mi szczęścia - wspomina dr Wydra. - Mieszkałem wtedy i pracowałem w Nisku. Po malucha pojechaliśmy do Polmozbytu w Rzeszowie. Był taki, jaki sobie wymarzyłem, czerwony... 126p stanął w garażu Zdzisława Wydry obok Fiata 132, pojazdu znacznie większego, luksusowego, ale awaryjnego. Doktor świetnie pamięta perypetie, jakie miał z tym autem podczas wycieczki do Włoch. W centrum Rzymu nagle wysiadła cała elektryka. W Neapolu urwał się pedał gazu. W nowym samochodzie, z ledwie kilkoma tysiącami kilometrów na liczniku! Z kolei w Asconie wkrótce po wymianie posypał się rozrząd, niszcząc silnik. Za to mały fiacik nigdy go nie zawiódł. Wiele lat służył do codziennych dojazdów do szpitala. O każdej porze roku. Radził sobie doskonale nawet w najostrzejsze zimy i najgłębsze śniegi. Od czasu do czasu bywał też w Warszawie, dokąd dr Wydra jeździł jako współorganizator izb lekarskich w Polsce, członek licznych towarzystw zawodowych i naukowych. Latem woził całą rodzinę nad San, dzielnie ciągnąc przyczepę kempingową Romi-23 z Niewiadowa. - Moje wnuczki ćwiczyły na nim przed egzaminem na prawo jazdy - wspomina właściciel malucha. - Potem musiałem wymieniać sprzęgło. Inne awarie? Jakieś 12-13 lat temu robiłem coś w zawieszeniu. Już nawet nie pamiętam, co... Ostatnią dalszą podróż maluch odbył bodajże w 2000 r., gdy dr Zdzisław Wydra przeprowadzał się z powrotem z Niska do Krakowa. Od tego czasu samochód rzadko opuszcza garaż, choć ma opłacone ubezpieczenie OC, jest zarejestrowany i technicznie sprawny. Przebieg - 86 000 km. Silnik, o czym się przekonaliśmy, pali "od kopa". Przydałoby się jedynie przesmarować zwrotnice w układzie kierowniczym. Na nadwoziu 36-letniego pojazdu nie widać śladów korozji. Również wnętrze prezentuje się nienagannie. W porównaniu z fabrycznym różni się kierownicą i dźwignią zmiany biegów, wymienionych kiedyś przez syna dr Wydry na "sportowe" (oryginalne części leżą gdzieś w garażu). Co będzie dalej z fiatem 126p doktora Wydry? - Absolutnie nie jest na sprzedaż. Zostanie ze mną już do końca życia. Mojego życia... - zapewnia lekarz, dodając, że kiedyś chciał umieścić na drzwiach fiacika napis "emeryt". Ale zrezygnował...









Źródło: www.interia.pl

Strona Główna